środa, 31 października 2012

Halloween xP

  Rano obudziłam się bardzo wcześnie. Przez najbliższe pięć minut z zamkniętymi oczami rozmyślałam sobie o czym będę się uczyła. W dormitorium panowała absolutna cisza. Słyszałam lekkie, rytmiczne postukiwanie zegara znajdującego się na stoliku obok łóżka, w którym spała Klara. Jej złoty budzik zaczął pobrzękiwać hałaśliwie, przeszkadzając mi w leniuchowaniu. Wszystkie dziewczyny się obudziły. Z niezadowoleniem pomrukiwały pragnąc o krótkiej dziesięciominutowej drzemce. Jedynie ja nie ruszyłam się z miejsca. Karolina widząc jak bardzo się rozleniwiłam szturchnęła mnie dość mocno.
- Au! - mruknęłam
- Królewno, pora wstawać. Inaczej na lekcje się spóźnisz.
- Dobra, dobra. Już wstaję, o mnie sie nie martwcie. To ja bym miała przypał, nie wy - powiedziałam, a po chwili ziewnęłam, zakrywając usta rękami. Nie wyspałam się, a zwykle wtedy bywam nieco rozzłoszczona. W końcu moje koleżanki chciały mojego dobra. Nie mogłam ich za to winić. Niestety.
- Oho, ktoś ma dziś muchy w nosie! - krzyknęła mi w ucho Amber. Ależ mi zadudniło.
- Ja mam muchy w nosie? Żartujesz sobie. Dobra, wstaję - oznajmiłam i szybciutko wyślizgnęłam się spod ciepłej, tak rozkosznej kołdry.
- Nareszcie.
- A wy to co? Przecież same musicie się ubrać - zauważyłam, po raz kolejny ziewając.
- My... no właśnie idziemy! - mruknęła Klara, uśmiechając się od ucha do ucha. Odwzajemniłam promiennie uśmiech.
- Jaką mamy pierwszą lekcję? - zapytałam rzeczowo.
- Hmm, mamy zaklęcia. Podobno ten nauczyciel jest bardzo mały! Mniejszy od nas! Nie mogę się doczekać już użycia różdżki. Ja się stresuję, a wy? Przecież będziemy się uczyć magii. Chciałabym tak nauczyć się latać. Podobno tu są drużyny quidditcha, wiecie? Gdybym ja się w niej znalazła... - Amber odpłynęła z marzeniami pewnie gdzieś daleko, ale bezlitośnie sprowadziłam ją na ziemię. Poniekąd byłam sadystką.
- Quidditch? Co to jest?
- To gra czarodziejów. Lata się na miotle... - znów zrobiła rozmarzoną minę. Widząc moje natarczywe spojrzenie otrzeźwiła się.  - Są rozgrywki w tym sporcie. Gra się różnymi piłkami. W drużynie musi być siedem osób. Dwóch pałkarzy - zaczęła wyliczać na palcach. Z niewiadomej przyczyny nieco  mnie to rozbawiło. - Co się śmiejesz?
- Nie, ja się nie... zresztą mów dalej.
- No to dwóch pałkarzy, oni mają takie pałki i bronią zawodników przed tłuczkami. Takimi złośliwymi piłkami, co mogą rozwalić ci łeb.
- Bezpieczne - mruknęłam pod nosem.
- Jess! - jęknęła Amber.
- No dobra, przepraszam.
- Jest trzech ścigających, oni podają sobie kafla i strzelają gole do obręczy... obrońca, który broni te słupki, no i najważniejsza osoba, szukający.
- Dlaczego najważniejsza? - wypaliłam.
- To ona łapie znicza. Taka mała złota piłka ze srebrnymi skrzydełkami. Ponoć bardzo szybka, ale jak ją ten szukający złapie to jego drużyna dostaje sto pięćdziesiąt punktów. Zwykle to przesądza mecz. I właśnie mecz trwa dotąd, póki ktoś nie złapie tego znicza - wyjaśniła mi. Chciałam zostać szukającą.
- Cool! - wypaliłam, reszta dziewczyn wybuchnęła śmiechem. Nie uraziło mnie to.
    Rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę - zawołałam.
    Do dormitorium weszła nowa dziewczyna. Miała ładne, kasztanowe włosy, opadające z wytwornością na ramiona. Delikatne rysy dodawały jej dziewczęcego uroku. Na okrągłej buzi zawitał niepewny uśmiech. Ładna była.
- Hej, przydzielono mnie tutaj.
- No hej, Jessica jestem. A ty jak się nazywasz? - uśmiechnęłam się pogodnie do nowej współlokatorki.
- Nika. Nika Sullivan.
- Miło mi. Poznaj innych, to jest Klara, tam Karolina, a ta dziewczyna, co majstruje przy budziku Klary to Amber - wskazywałam kolejno na dziewczyny. Milington zrobiła kwaśną minę. Natomiast Klara z prędkością światła zabrała swój budzik z rąk Amber.
- Witaj w domu wariatów - przywitałam oficjalniej Nikę. Roześmiała się. Zresztą inni też.

***

    Zamek wyglądał wspaniale! Podłoga wykładzona marmurem lśniła tak pięknie, że z przyjemnością się po niej chodziło. Spotykałam coraz ciekawsze obrazy. Wiele z nich uśmiechało się do mnie, niektórzy zdejmowali przede mną szarmancko kapelusz, ale byli też tacy, co zaczepiali mnie, denerwując niemiłosiernie. Musiałam znosić towarzystwo Irytka, który ciągle rzucał we mnie kredami. Śmiał się, gdy na niego krzyczałam.
- IRYTKU! PRZESTAŃ!
- Panna Newton się zdenerwowała? Ależ to źle...
- Irytku, bądź tak dobry i przestań we mnie rzucać kredą. Porzucaj w kogoś innego - powiedziałam w miarę grzecznie.  Podziałało, ale skutek był naprawdę dziwny.
- Ależ dobrze, madam. Porzucam w kogoś innego kredą. Ale zostanę z tobą.
- Irytku, patrz! Tam idą pierwszoroczniacy! idź ich postraszyć! Zostaw mnie w spokoju! - krzyknęłam. Irytek posmutniał.
- Krościata! Krościata! - szeptał mi zjadliwie do ucha. Pryszczy nie miałam.
-  Irycie! Ty nieznośny, głupi, arogancki duchu! Wynoś się stąd!
- Twoje marzenie nie zostanie spełnione! Buahahahahaha! - zaczął się beztrosko śmiać. O dziwo, sama się roześmiałam. Poltergeist spojrzał na mnie wzrokiem pełnym doszczętnego zdumienia.
- No co? - zapytałam.
- Nikt jeszcze się nie śmiał w moim towarzystwie - powiedział i zniknął.


Dziś jest Halloween! Chciałabym Was jakoś przestraszyć, ale jak? 
 gifura.orzhk.org/src/1332235315120.swf
Polecam Wam ten link :D  

niedziela, 28 października 2012

Przydział uczniów.

  Witajcie! Czy u Was też śnieg pada?? U mnie tak jest biało, że chętnie bym napisała notkę związaną z świętami, ale nie byłoby to dobrym pomysłem. ;) 

  

  W szkole zapanował przez chwilę chaos. Wiele uczniów zaczęło się śmiać, a profesor McGonagall prezentowała odcień purpurowego koloru na twarzy.  Zauważyłam kątem oka, że Hagridowi dyskretnie trzęsie się broda.Dyrektorka szkoły szybko opanowała sytuację, więc już zostały wymieniane nazwiska poszczególnych uczniów.
- Anest, Julia!
    Drobna wystraszona dziewczynka o różanej cerze usiadła na stołku i założyła nerwowo na głowę tiarę.
- HUFFLEPUFF! - ryknęło po chwili.
    Julia szybko przemieściła się do stoły Puchonów, gdzie rozległy się entuzjastyczne oklaski.
- Burbage, Natalia!
- SLYTHERIN!
    Ślizgoni zaczęli wyć z uciechy, ale ich wrzask został zagłuszony przez falę gwizdów z innych domów. Pomyślałam sobie, że za żadne skarby świata nie mogłam wylądować w tym domu, w którym teraz mieszkała Natalia. Dlaczego? Odpowiedź nasunęła mi się sama. Po prostu nie chciałam, czułam, że do Ślizgonów nie pasowałabym. 
- Darkness, Scorpius!
    Chłopak, który ze mną i Klarą siedział w jednym przydziale podszedł pewnie do tiary i włożył ją na głowę. Ciekawość mnie zżerała, gdzie on trafi. Minęło trochę czasu, gdy szmaciane nakrycie głowy wykrzyknęło takim dziwnym tonem:
- GRYFFINDOR!
    Scorpius uśmiechnął się do siebie, tak delikatnie i podszedł do stołu Gryfonów. Pomachał stamtąd do mnie i do Klary, pewnie chcąc nam dodać odwagi. 
- Jordan, Klara!
    Moja koleżanka aż podskoczyła ze strachu i ze zdumienia. Popchnęłam ją lekko ku stołowi. Niepewnym krokiem pomaszerowała naprzód.  Odwróciła się do mnie przy krzesełku. Podniosłam kciuk do góry. Polubiłam Klarę, miałam nadzieję, że może zostaniemy przyjaciółkami. 
- GRYFFINDOR!
    A więc zostałam sama. Żywiłam głęboką nadzieję, że również trafię do tego domu. Klara i Scorpius wydali mi się bardzo miłymi ludźmi, ale wiedziałam, że nawet jeśli będę w innym domu to świat mi się nie zawali. Czułam dziwną pustkę zamiast tej ekscytacji, podniecenia, które wszystkim się udzieliło dzisiejszego dnia. 
- Machorus, Jake!
- SLYTHERIN! - ryknęła tiara, gdy tylko musnął nią czubkiem głowy.
- McKinley, Staisy!
   Wyszła na środek pewnym krokiem, z widoczną nonszalancją. Wielu chłopaków za nią nią obejrzało. Intrygowała mnie jej skóra, taka blada... Nie byłam jedyną osobą, chociaż usłyszałam strzęp rozmowy.
- Ta Staisy jest albinosem, a dokładnie potomkiem. Wiem, bo mi mówiła.
- Naprawdę?
- Serio, jak Boga kocham...
- RAVENCLAW! - wrzasnęła tiara.
- Milington, Amber!
- GRYFFINDOR!
- Newton, Jessica!
     Zadzwoniło mi w uszach. Ciało moje zdrętwiało, ale pewną rezygnacją podeszłam do tiary przydziału. Na mnie również zwrócono uwagę równie wielką jak przy Staisy. Trochę mnie to zdziwiło, ale również zaniepokoiło.Nie byłam takiej urody jak ona. Nie dodało mi to odwagi. Usiadłam na stołku, który nie różnił się niczym od innych drewnianych, małych krzesełeczek i nałożyłam na głowę czarną jak ciemności egipskie tiarę. Trochę mi się niedobrze zrobił, gdy usłyszałam głos.
- Jessica Newton, widzę, że jesteś bardzo mądrą osobą, taak, ten talent odziedziczyłaś po sławnym Isaaccu Newtonie... hm, ale widzę też dużo ambicji... tak, Slytherin by ci to zapewnił, a Ravenclaw mądrość, ale coś czuję, że już sama zdecydowałaś do jakiego chcesz domu należeć, zrobię tak jaka jest twoja wola, jednakże pamiętaj, że chętniej bym cię przydzieliła do Ravenclawu... ewentualnie Slytherinu..
- GRYFFINDOR!
    Serce, które kilka minut temu biło tak szybko, zwolniło tempo. Zaczęłam normalnie oddychać. No mojej twarzy zakwitł szeroki uśmiech na widok ludzi z czerwonymi krawatami, którzy z hukiem wywrzaskiwali niezrozumiałe słowa. Usiadłam obok Klary i Scorpiusa.
- Wiedziałam, że będziemy w tym samym domu! - krzyknęła mi w ucho Klara.
- Ja też miałam taką nadzieję - uśmiechnęłam się do niej. Zerknęłam na Scorpiusa. Rozmawiał ze swoimi nowymi kolegami. Czułam, że ten rozdział w życiu może być moim jednym z najlepszych. 
     Prefekt zaprowadził nas do pokoju wspólnego i wskazał miejsca do dormitorium. Dzieliłam je z trzema dziewczynami: Klarą, Karoliną Wilson oraz z Amber Milignton. Polubiłam wszystkie, były takie miłe. 
    Wieczorem przebrałam się i położyłam się na wyjątkowo ciepłym i niezwykle wygodnym  łóżku. Uśmiechnęłam się do swoich myśli z gotowością poznania świata magii.

poniedziałek, 22 października 2012

Piosenka Tiary Przydziału

      Otworzyłam ponownie oczy. Na mnie patrzyła się jakaś kobieta o dobrotliwym uśmiechu i zatroskanymi rysami twarzy. Pomimo wszystko wyglądała na zdenerwowaną. Osoba stojąca obok również. Druga pani miała ciasny kok i zerkała na mnie surowo znad swoich okularów. Nie wiem, ale pomyślałam o kocie. Dziwna myśl.
- Dziewczyno, czyś ty oszalała?!
- Proszę się uspokoić, pani profesor. Ona pewnie jest w szoku jeszcze.
- Mogła stracić życie. ten podły hipokryta celował prosto w nią! Mógł ją zabić, a jeszcze nikt z nauczycieli nie byłby w stanie jej obronić... To lekkomyślne zachowanie! Jak się nazywasz? - zapytała mnie się sroga 'pani profesor'. Drgnęłam.
- Jessica Newton - odpowiedziałam oschle. Taki ton głosu nie był zamierzony, więc szybko i w miarę grzecznie dodałam - pani profesor.
- Hm, dobrze. Za dziesięć minut odbędzie się przydział pierwszorocznych. Dobrze się czujesz? - zapytała mnie tonem mniej ostrym.
- Nie, nic mi nie jest. Czy muszę tutaj jeszcze zostawać? - zapytałam. Wolałam już szybciej mieć przydział za sobą. Też bardzo się bałam.
- Ona musi wypić ten eliksir. Inaczej może jej się zrobić słabo. Jeszcze by tylko śmierciożercy brakowało!
    Irytowało mnie, że pielęgniarka nie zwracała się do mnie wprost, tylko per "ona".  Wstałam pomimo zrzędzenia tej kobiety.
- Proszę to wypić!
- Nic mi nie jest. Poradzę sobie - powiedziałam i wyszłam. Zorientowałam się, że nie znałam drogi, ba, nawet nie wiedziałam, gdzie iść. Nagle serce podskoczyło mi do gardła. Przeżegnałam się ze strachu. W oddali leciał po korytarzu DUCH! Najprawdziwszy duch! Gdybym mogła to bym zaczęła krzyczeć, ale gardło miałam ściśnięte.
- Oooo, co my tu robimy? - ta istota podleciała do mnie i patrzyła się na mnie tak jakoś dziko. Trochę się bałam, ale coraz mniej.
- Nie twoja sprawa.
-  Coś pyskata pierwszoroczniaczka przyszła...
- IRYTEK!
    To krzyknęła pani McGonagall. Duszek szybko czmychnął. Sroga kobieta wzięła mnie za rękę i poprowadziła do Wielkiej Sali. Idąc, rozglądałam się wszędzie dookoła. Wszystko mnie fascynowało, tak, że czułam na ciele ciepły dreszczyk emocji. Miałam halucynacje. Portrety się poruszały, nawet jeden z postaci puścił do mnie oczko. Uśmiechnęłam się do niego. Co jakiś czas schody również zmieniały miejsce. Napawało mnie to nierealną, dziwną satysfakcją. Cieszyło mnie, że jednak tutaj przyjechałam.
    Wielka Sala była bardzo pięknie wystrojona. Wisiały w powietrzu kolorowe serpentyny. Znajdowały się cztery stoły, większość uczniów stała przy nich. Zauważyłam, że uniformy uczniów poniekąd różnią się od siebie. Niektórzy mają inne kolory, czerwony, zielony, żółty i niebieski. Chciałam usiąść gdzieś na uboczu przy tych z niebiesko-czarnymi mundurkami, ale McGonagall zaciągnęła mnie  na środek sali. Głupio się czułam, a usłyszałam ze strony osób z zielonymi krawatami pojedyncze śmiechy.  Myślałam, że spłonę ze wstydu. W końcu nauczycielka mnie zostawila przy grupce pierwszoklasistów i poszła na swój tron. Zwykle nazywałam tak miejsca główne dla ważnych osobistości.
- Witam wszystkich zgromadzonych. Przepraszam za te komplikacje - zerknęła na mnie znad swoich okularów - Jak już wiecie wszyscy, oprócz nowych uczniów nie wolno zbliżać się do Zakazanego Lasu. Jest surowo karane posiadanie jakiejkolwiek rzeczy pochodzącej z firmy Weasleyów. Zresztą mam nadzieję, że każdy zapozna się z regulaminem, który znajduje się u pana Filcha. Mam nadzieję, że ten rok będzie jednym z tych, które zapadną wam głęboko w pamięci. Dwa lata temu musieliśmy żyć w tej szkole z poplecznikami Voldemorta - ucichła na chwilę. Niektórzy się skrzywili. Po chwili kontynuowała. - Doznaliśmy jeszcze wcześniej wielkiej z wielu wielkich strat. Zginął profesor Dumbledore. Ci, którzy go znali za życia, wiedzą, że był człowiekiem dobrym, uczciwym, najpotężniejszym. Proszę was o minutę ciszy dla złożenia hołdu temu wybitnemu czarodziejowi - Uchrypła.
   Ogółem wszyscy zamilkli. Niektórzy, ale to tylko parę osób rozmawiało szeptem między sobą. McGonagall miała taką moc, że mogła surowo popatrzeć na kogoś, a osoba ze wstydu by umilkła.
- Dobrze. Niech więc zabrzmi Tiara Przydziału!
     Jakiś kapelusz otrząsnął się i zaczął śpiewać:

Na Salazara - ślamazara,
Na Rowenę - Gomez Selenę
Na Helgę - Obelgę
Na Godryka - zegar-tyka
Przyszli do nas pierwszoroczni,
jak smoki cholernie żarłoczni.
Ciągle tylko chipsy zajadają
i na komputerach grają.
Gdzie się podziały tamte dzieciaki,
Co jak debile, ganiały szpaki?
Gdzie się podziały tamte wspomnienia,
Nawet te nie do zniesienia?
Dzisiejsze dzieci głupawe są,
a rodzice dobrze o tym wie-dzą.
Inteligencją swą dorównują chomikowi,
o cholera, w nodze mnie mrowi...
Tak, więc głupcy co po suficie chodzicie,
do jednego z czterech domów traficie,
Do Slytherinu,
gdzie nikt nie powie "nie" winu,
Do Ravenclavu,
gdzie są ludzie po fachu,
Do Hufflepuffu,
gdzie jest dużo ziomów z Agrabachu,
Do Gryffindora,
Gdzie na wódę jest zawsze pora... 

- Dobra, stop! - krzyknęła profesor. W sali wybuchły śmiechy. Tiara zakończyła to śpiewanie...

sobota, 20 października 2012

Śmierciożerca

- Zejdziesz ze mnie? - zapytałam. Pomyślałam przez chwilę, że stracił przytomność, ale ta myśl minęła, gdy spróbował usiąść naprzeciwko mnie. Było ciemno jakbym zamknęła oczy. Klara zachichotała. Zapewne głupio musiało to wyglądać. Zaciekawiło mnie, co się stało.
- Dlaczego jest tak ciemno? Czyżbym oślepł? - zażartował Scorpius. Po omacku kopnęłam go w łydkę. Jęknał z bólu.
- Nie wiem, dlaczego jest ciemno. Spróbuję wyjść i sprawdzić dlaczego.
- Proszę zostać w przedziałach! - krzyknęła jakaś kobieta. Dziwnie się złożyło, że akurat w tym momencie, ale miałam to w poważaniu. I tak wyszłam.
- Jess! - syknęła Klara - Jeszcze cię za to wyrzucą zanim dojedziemy do Hogwartu!
    Zignorowałam ją i poszłam przed siebie. Potknęłam się o coś i zapomniałam, że drzwi były zamknięte. Delikatnie je otworzyłam. Wszędzie ciemność nadawała tej tajemniczości, że pomimo wszystkiego zaczęłam się bać. A jeśli jacyś zbóje zaatakowali pociąg? Wyciągnęłam różdżkę. Uważałam to za bezsensowne, gdyż jeszcze żadnych zaklęć nie znałam, ale i tak to dodawało mi odwagi, by iść dalej.
    Nagle oślepiło mnie światło. Mrugnęłam szybko oczyma. jakaś wielka postać stała przede mną. Ze względu na to źródła jasności nie mogłam się przyjrzeć.
- Oj, przepraszam - mężczyzna obniżył różdżkę. Był bardzo gruby. Miał bardzo sumiaste wąsy, ale twarz dobrotliwą. Wyglądał na jakiegoś sześćdziesięciolatka. Uśmiechnął się do mnie i  mrugnął prawym niebieskim okiem.
- Co ty tu robisz? Przecież mówiono, żeby wszyscy zostali na miejscach - zapytał, ale w jego tonie nie wyczułam żadnej pretensji, jedynie niewinne zaciekawienie.
- No to ja... ehm... szłam poszukać pani z wózkiem. Moja koleżanka chciała sobie coś kupić no i ja - skłamałam kulawo. Nie miałam pewności, czy mi uwierzył.
- Tak, tak. Pójdziesz ze mną, panienko. Jak się zwiesz?
- Jestem Jessica Newton - powiedziałam. Jęknęłam w duchu. Klara miała rację. Poczułam, że moje tętno podniosło się, a serce zaczęło bić szybciej. Po prostu ze strachu. Modliłam się, by osoba towarzysząca obok niczego nie odczuła czy nie dosłyszała.
- Nowa uczennica? Byłbym nieuprzejmy, nazywam się Horacy Slughorn. Będę uczył pierwszorocznych eliksirów. To naprawdę fascynująca magia... - chciał rozpocząć swoją przemowę, ale bezlitośnie mu przerwałam. Interesowało mnie w tej chwili tylko jedno.
- Dlaczego pociąg się zatrzymał?
- Śmierciożerca - odpowiedział krótko. Nie rozumiałam, o czym mówił, ale spoważniał. Nawet w jego oczach jarzyły się groźne błyski.
- Co to śmierciożerca? - wypaliłam
- Śmierciożerca to zwolennik Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Rok temu większość została wyłapana, ale są ci, którzy jeszcze buszują na wolności. Wstrętne typy.
- Kogo, przepraszam?
- Największego czarnoksiężnika wszechczasów. Zwał się Voldemort.
- Voldemort? - powtórzyłam zdziwiona. Ładne imię, nie ma co.
- Cii! To imię nadal wzbudza strach.
- Przecież on nie żyje - burknęłam.
- Fakt, nie żyje, ale z nim to nigdy nic nie wiadomo. Już raz się odrodził, to dlaczego nie mógłby po raz drugi?
- Odrodził się? Jak?
- Nikt tego nie wie, prócz Harry'ego Pottera rzecz jasna. Może będę nietaktowny, ale kim są twoi rodzice? Czarodziejami?
- Nie, proszę pana. Mugolami.
- Ach... nie, nie, nie. Ja nie jestem z tych, co dyskryminują mugolami. Nie, nie. Newton, Newton... czy ty nie jesteś spokrewniona z Issakiem Newtonem?
- Tak. Jestem.
- ŚMIERCIOŻERCA! - ktoś krzyknął zza wagonu. Slughorn szybkim ruchem podniósł różdżkę, zostawił mnie i pobiegł przed siebie. Lekkomyślnie pomaszerowałam za nim. Ktoś otworzył drzwi i wypadł na główne przejście. Przypadkiem nadepnął mi nogę.
- Auu!
- Przepraszam - rzekł jakiś aksamitny głos i powróciła ta nieznana dziewczyna.
- Staisy? - rzuciłam cicho?
    Straciłam przytomność.
  
    Obudziłam się w jakimś jasnym pomieszczeniu. Wszędzie znajdowały się łóżka. Na żadnym nikogo nie było. Białe ściany nie nadawały żadnego pozytywnego atutu temu pokojowi.  Przypomniałam sobie, że usłyszałam Staisy. Tylko tyle. Dalej zrobiło mi się słabo i chyba zemdlałam. Nie pamiętałam.
- Dobrze, że ten śmierciożerca Avady nie użył na niej. Jakiego ona jest pochodzenia? - zapytał jakiś troskliwy głos.
- Jej rodzice są mugolami.
- To wszystko wyjaśnia. Boże... przecież ona mogła zginąć.
    Słuchałam tego z zamkniętymi oczami. A co z Tiarą Przydziału??

piątek, 19 października 2012

Gdy dotarłam do stacji usiadłam na pobliskiej ławce, by zaczerpnąć powietrza przed czekającą mnie niesamowitą przygodą...

    Nadszedł dzień, w którym po raz pierwszy zobaczyłabym Hogwart. Miałam niedaleko do King Cross, więc poszłam na piechotę. Naprawdę byłam podekscytowana. Hagrid wytłumaczył mi jak wejść na peron 9 i 3/4. Musiałam przebić się przez barierkę łączącą peron dziewiąty i dziesiąty. Miałam jedynie obawę, że w najgorszym razie uznają mnie za chorą psychicznie, gdybym stuknęła o zamurowaną przestrzeń. Sama myśl o takim wypadku wydawała mi się śmieszna.
    Słońce przeszywało każdy zakątek Londynu grzejąc wszystkich. Chmury widoczne z daleka nie stanowiły żadnego zagrożenia powodziowego. Wiatr hulał beztrosko szeleszcząc kolorowym poszyciem z liści.
    Gdy dotarłam do stacji usiadłam na pobliskiej ławce, by zaczerpnąć powietrza przed czekającą mnie niesamowitą przygodą. Zrezygnowałam z wylegiwania się, ponieważ zauważyłam, że zwracam na siebie uwagę. Nie dziwiłam się zresztą. Targałam dwie duże torby podróżne, kociołek i na dodatek sowę w klatce. Za pięć minut odjeżdżał pociąg. Postanowiłam przedostać się do peronu, w którym miałam odjechać do Hogwartu. Podeszłam do tej barierki i powstrzymałam oddech. Posuwałam się dalej, aż zetknęłam się z ścianą. Kątem podświadomości oczekiwałam uderzenia, które rozbiłoby mi bez problemu głowę. Jednakże pobiegłam dalej i otwierając oczy zauważyłam czerwony pociąg. Lśnił naprawdę zachwycająco. Wokół znajdowało się wielu ludzi z podobnym bagażem do mojego.
   Weszłam do lokomotywy i dałam jakiemuś mężczyźnie, który mnie o to poprosił bilet. Odwzajemniłam jego uśmiech i zaczęłam szukać jakiegoś wolnego wagonu. Z natury byłam nieśmiałą osobą. Wolałam zostać sama niż siedzieć między nieznajomymi. Usiadłam przy oknie i próbując szczęścia założyłam słuchawki na uszy. Włączyłam odtwarzacz MP3. Przez chwilę nie działał, ale potem mogłam posłuchać spokojnie muzyki. Co też mi ten Hagrid za bzdury naopowiadał, wszysto działa jak natura chciała. Pomyślałam. Właśnie zaczęła się moja ulubiona piosenka z grupy Three Days Greece, gdy tu nagle usłyszałam trzask drzwi.
- Przepraszam, można? - miała kruczoczarne włosy spięte w wysoki kucyk. Różana cera ładnie tliła się w pomieszczeniu. Rysy były bardzo łagodne i przyjazne. Zazdrościłam jej orzechowych oczu. 
    Kiwnęłam głową i z grzeczności wyjęłam z uszu słuchawki. Dziewczyna wykorzystała to bardzo dobrze.
- Jestem Klara, Klara Jordan. A ty?
- Jessica Newton. Miło mi - szepnęłam. Wolałam uniknąć rozmowy.
- Mam nadzieję, że znajdę się w Gryffindorze... Tam są ludzie odważni i w ogóle... ja też chcę być taka...
- Ale na pewno taką nie zostaniesz - mruknął inny głos. Do wagonu weszła jeszcze inna osoba. Chłopak miał brązowe włosy, ładne, wydatne usta i migdałowe oczy.
- Jestem Scorpius Darkness. A wy jak się nazywacie?
    Zaciekawiła mnie jego osoba, więc chciałam na nim wypróbować pewną taktykę zwaną podrywem, ale szczerze należałam do osób, które nie interesowałam się chłopakami. Za młoda byłam.
- Nie mam imienia - mruknęłam - A to moja siostra - puściłam jej perskie oczko, uśmiechnęła się blado.
- Nie wierzę. Jak masz na imię?
- Nie mam imienia. Rodzice zapomnieli mi je dać. Nie chcieli mnie - zrobiłam smutną minę.
- Współczuję. Widziałyście taką dziewczynę? Bardzo mi się podoba, a nie wiem jak do niej zarwać - zaczął. Zdziwiło mnie, że tak otwarcie nam to mówił.
   Nagle pociąg się zatrzymał, a Scorpius bezwładnie wylądował na mnie...

___________________________

Jak się Wam notka podoba?

Zapraszam również na mojego fotobloga ---> http://www.photoblog.pl/sollaris/135585545/witajciee.html

wtorek, 16 października 2012

Króciutka notka na wieczorek :)

- Hagridzie? - zagadnęłam zaczepkowo, by rozpocząć konwersację. Miałam tyle pytań, a rozmowa z Staisy dzwoniła mi w uszach. Chciałam wiedzieć, co to wszystko znaczyło i o czym mówiła. Jej wygląd nadal był dla mnie dziwny. Wyglądała na bardzo ładną dziewczynę, ale oczy jej mieniły się złocistymi kolorami. Naprawdę mnie to chwyciło, że lada chwila a mogłabym się stać lesbijką. Cera blada pięknie prezentowała się przy wspaniałych blond włosach. Ja przy niej mierzyłam nisko co do urody, ale nie uważałam się za brzydką, a także  za piękność się nie uznawałam. Z tych zamysłów uwolnił mnie mój towarzysz, a zarazem opiekun.
- Co?
- Ehm... chciałam się zapytać, co to Hogwart i te domy? Staisy coś mi napomknęła o nich, ale nie wiedziałam o co jej chodzi.
- No Hogwart to przeciż jest szkoła dla czarodziejów. Ano są w nim cztery domy. Hufflepuff, Gryffindor, Ravenclaw i Slytherin. W Slytherinie są przebrzydłe diabły, tam są zwykle Ci, co lubią czarną magię. Wcześniej byli tam poplecznicy Sama-Wiesz-Kogo, ale jego już nie ma...
- Sama-Wiesz-Kogo? Kto to?
- Taki czarnoksiężnik. Harry Potter go pokonał, cholibka, miałem szczęście go poznać, nawet się przyjaźnimy - powiedział z dumą.
- Harry Potter? Obiło mi się o uszy... - przypomniałam sobie jak rok temu jakiś mężczyzna podszedł do mnie i wytarmosił krzycząc "Ciesz się, bo to szczęśliwy dzień! Niech żyje Harry Potter!". Dziwne przeżycie.
- A to ci heca. Harry Potter znany w świecie mugolskim - uradował się Hagrid, a na jego twarzy zagościł rumieniec.
- Hagridzie, a co z domami?
- Ach taak, no to są cztery domy, jak mówiłem. Ravenclaw jest dla osób no kujonów... a Gryffindor, no ba, sam w nim byłem... - zauważyłam, że uśmiechnął się do siebie, ale ten usmiech raptownie zbladł - w Gryffindorze są jedynie ci odważni, mężni itepe, a w Hufflepuff same niezdary. Ale są tam ludzie wierni uczciwi, więc cholibka jedynie Slytherin odradzałbym.
- A to sami wybieramy dom?
- Niee, no co ty. Tiara. Wkładasz ją na głowę i ona ci powie w jakim będziesz domu i już.
- Tylko? - zdziwiłam się, że to takie proste. Moja wyobraźnia pędziła hen wysoko. Bałam się jedynie, że trafię do Slytherinu.
- A co to jest szlama? - zapytałam, przypominając sobie kolejny fragment rozmowy.
- Szlama? To obraźliwe określenie czarodziejów, którzy pochodzą z mugolskich rodzin - powiedział niepewnie Hagrid. Zrozumiałam wszystko.
- Czyli jak ja?
- Tak, właśnie do Slytherinu trafiają tacy ludzie, co używają tego ordynarnego języka.
    Pomyślałam sobie, że Staisy trafi do Slytherinu. Współczułam jej, ale nie znałam jej. Może by się ucieszyła na wieść o tym, że dostałaby się do tego domu. Porzuciłam te myśli i poszłam do zoologocznego, by kupić sobie sowę.
   W sklepie znajdowało się wiele ptaków i nie tylko. Wielobarwne z tropików wzbudziły mój zachwyt, ale nie sądziłam, by długo pożyły w nieznanym klimacie, więc zrezygnowałam z kupna takich egzotycznych zwierząt. Spojrzałam na koty, niektóre naprawdę wyglądały słodko, ale jak sobie postanowiłam, szukałam ładnej i dobrej sowy. Hagrid mi powiedział, że one są bardzo sprytne i zaniosą list wszędzie, dokąd bym tylko chciała. Wybrałam sobię tę:


Ujął mnie ten wygląd. :)

niedziela, 14 października 2012

Ulica Pokątna

  Szłam za Hagridem, a właściwie to biegłam. Na londyńskich ulicach zwracał na siebie uwagę, niektórzy ludzie nawet przystawali na chwilę i pokazywali go sobie palcami. Szczyt chamstwa. Jednakże Hagrid nawet się tym nie przejmował.
- Cholibka, wszyscy tu są tacy karzełkowaci. Co to jest?  - zapytał mnie nagle wsazując na budkę telefoniczną.
- To przecież budka telefoniczna.
- A co się nią robi? - zapytał. Wyglądał na podnieconego.
- Dzwoni się i rozmawia z innymi ludźmi.
- Fajne to cudo. Szkoda, że w Hogwarcie takie coś nie działa - mruknął.
- Jak to nie działa?! - 10 miesięcy bez Emily wydało mi się czymś naprawdę strasznym. Z nią zawsze rozmawiałam, zwierzałam się jej. A tam nie mogłam  z nią pogadać. - Nie działa. W Hogwarcie takie rzeczy nie działają, bo powietrze jest no... za magiczne.
     Milczałam. Zero telefonu. Myślałam, że zemdleję.
- Widzisz ten pub? - spytał mnie znienacka olbrzym. Drgnęłam. Za bardzo rozmyślałam nad moją rozłąką z moją przyjaciółką.
- Jaki...? Ano, widzę.
- Mugole go nie widzą. Chodźmy tam.
- Ale przecież mieliśmy iść na ulicę Pokątną! - wydyszałam. Musiałam biec, by dorównać Hagridowi.
- Idziemy.
     W środku było bardzo dziwnie. Poczułam się nieswojo. Ściany zabarwione ciemną zielenią nadawały aurę bilardu. Tak mi się to skojarzyło. Barman nie miał włosów, a jego uśmiech ujawniał fakt, że posiadał jedynie dwa zęby, w czym jedno koloru złotego.
- To jest Dziurawy Kocioł, Jessica - poinformował mnie mój towarzysz. Gdyby nie on już bym wyszła dawno z tego baru.
- Witaj Hagridzie!
- Witaj Tom. Nie, nie. Dziś jestem tu służbowo.
    A więc barman nazywał się Tom. Nawet ładnie. Chciałam stąd jak najszybciej wyjść, więc szturchnęłam Hagrida dyskretnie w rękę. Nie mogłam sięgnąć wyżej. Chyba zrozumiał, o co mi chodzi.
- Dobra, idziemy.
    Wyszłam za nim na zaplecze. Tam znajdowały się jedynie cegły. Naprawdę mnie to zaczynało dziwić. Pomyślałam, że moja mama jednak nie za dobrze sprawdziła tego gościa. Zamierzałam uciekać, ale Hagrid zaczął macać parasolem po cegłach. I nagle stało się coś dziwnego. Jakimś cudem przede mną była ulica pełna dziwnych osób w pelerynach.
- Oto ulica Pokątna - powiedział z nutą dumy olbrzym.
   Poszłam nieśmiało naprzód. Nadal nade mną górował szok.
- To gdzie teraz idziemy?
- Idziemy po książki do Esów i Floresów. To najlepsza księgarnia pod słońcem.
    Odwiedziliśmy Esy i Floresy. Pan, który nas obsługiwał wydał mi się bardzo sympatycznym staruszkiem. Następnie byliśmy u madame Malkin. Musiałam stać nieruchomo, wtedy, gdy ona mierzyła szpilkami wielkość mojej szaty. Trochę mnie to zażenowało. W pewnym momencie jakaś dziewczyna weszła do  środka. Miała ładne, długie, jasne włosy. Twarz była pogodna, choć trochę niepokojąca. Jej grymas nie dodawał urody.
- Hej, pierwszy rok w Hogwarcie? - zapytała.
- Tak. Strasznie się boję, a ty?
- Nie ma czego. Podobno wkładasz na siebie tiarę i tyle.
- Tylko? - myślałam, że będą jakieś klasy. Nie rozumiałam już niczego.
- Tak i ta tiara cię usadzi w jakimś domu. Łatwizna - powiedziała dziewczyna.
- Domu? Jakie są domy?
- Chyba są cztery, nie wiem, wiem, że na pewno Ravenclaw, Slytherin, Hufflepuff i Gryffindor. Hufflepuff jest dla ciołków.
- Dalczego? - coraz mniej lubiłam nowo poznaną dziewczynę.
- Tam trafiają same niezdary. Chociaż... taki Gryffindor... mądrzy tam nie trafiają.
- Jak w ogóle masz na imię? - zapytałam. W końcu nie znałam  jej imienia.
- Staisy jestem. A ty?
- Jessica. Miło mi - uśmiechnęłam się, a dziewczyna odwzajemniła uśmiech.
- A z jakiej rodziny pochodzisz?
- To znaczy? - Nie miałam pojęcia o co jej chodzi. Może o nazwisko?
- Rodzice twoi są czarodziejami? Moi tak. I ojciec i matka. Gardzę szlamami - powiedziała, a ja znów nie wiedziałam o co chodzi. Nie chciałam pytać znowu, co to znaczy, bo wyszłabym na idiotkę.
- Moja mama jest mugolką, a tata mugolem - oświadczyłam.
- Och, rozumiem - powiedziała dziwnym tonem. Dziwnie zmarszczyła nos - To ja lecę, pa.
- Cześć. Do zobaczenia w Hogwarcie! - krzyknęłam, a Staisy mruknęła coś, co brzmiało dość pogardliwie i wyszła z zakupami. Madame Malkin po dłuższym czasie zapakowała mi czarne szaty i wyszłam. Hagrid czekał na mnie przy jakimś dziwnym sklepie. Szyld głosił "U Ollivandera". Olbrzym uśmiechnął się i rzekł:
- Czas na różdżkę, cholibka.
    Wzięłam głęboki wdech i otworzyłam drzwi. Naprawdę byłam podniecona. Rózdżka, moja różdżka. Dumnie to brzmiało. Dzwonek zabrzmiał dźwięcznie informując właściciela budynku, że ktoś przyszedł. Starszy pan nagle wyjawił się znad lady. Jego siwe włosy sterczały ze wszystkich stron. Jego oczy omiotło moją twarz, a potem staruszek uśmiechnął się do mnie dobrodusznie.
- Witam panienkę. Można poznać imię  i nazwisko?
- Nazywam się Jessica Newton, proszę pana.
- Och, milutko. Do Hogwartu pierwszy roczek, tak? - zagadnął zza zaplecza. Szybko się tam przemieścił.
- Tak, proszę pana.
- Hagridzie, jak tam w Hogwarcie?
- A dobrze. Minerwa panuje nad sytuacją. Cholernie równa kobita.
- Szkoda, że Dumbledore nie żyje.
- On był taki dobry! - na mnie kapnęło kilka jego łez - Przepraszam... ja nie umiem jeszcze tego przełknąć.
- Hagridzie... - zaczęłam. Poklepałam go po ramieniu. Nieco się uspokoił. Czkał.
- Hm, no dobrze. Może ta - Ollivander podetknął mi różdżkę.
    Wzięłam różdżkę i machnęłam nią instynktownie. Nic nie podziałało. Trochę mi było głupio. Po chwili miałam w ręce drugą różdżkę. Również ją machnęłam za prośbą właściciela sklepu. Podpaliłam płaszcz Hagridowi.
- Przepraszam, nie chciałam! - ale Ollivander już ugasił mały pożar różdżką, z której wytrysnęła woda. Dostałam trzecią różdżkę. Tym razem bez entuzjazmu machnęłam nią. I właśnie wtedy poczułam dziwną więź. Z różdżki wydobyły się złote iskry. Przepełniło mnie nienaturalne ciepło i czułam, jakby magiczny patyczek wibrował mi w dłoni. Machnęłam i nagle pojawił się na podłodze dziki kot. Ollivander wytrzeszczył oczy, a Hagrid zaklnął pod nosem. Czyżby bali się dzikiego kota?
- Niebywałe  - mruknął.
- Przepraszam, co jest niebywałe? - zapytałam. Byłam ciekawa, co spowodowało takie ich zachowanie.
- Nikt jeszcze za pierwszym razem nie wyczarował czegoś tak skomplikowanego. Masz w sobie dużą moc. Nawet Harry Potter czegoś takiego nie wyczarował... No no no, szykuje się nam utalentowana czarownica. Różdżka ta, naprawdę niezwykła, 8 cali, włos z jednorożca, czarny bez, w miarę giętka, można by powiedzieć, że ma właściwości jak Czarna Różdżka. Różdżka sama wybiera sobie czarodzieja. Będziesz czyniła wielkie rzeczy, oby dobre...
   Zaniemówiłam z wrażenia.

piątek, 12 października 2012

Bliższe poznanie Hagrida.

- No dobrze. Jestem czarownicą. Cieszę się, że o tym dowiedziałam, ale po co tutaj pan przyszedł? - zapytałam się, mam nadzieję, że w miarę grzecznie. Przeszłam na per "pan", gdyż uważałam, że tak zabrzmi ładniej. Nie myliłam się, ale to zdenerwowało Hagrida.
- Mówiłem już, cholibka, że jestem Hagrid. Jak myślisz po co tu przyszłem? Zostałaś zapisana do szkoły Hogwart jeszcze przed swoim urodzeniem.
- To moi rodzice są czarodziejami? - zapytałam zszokowana.
- Nie są. Cholibka, no twój stary prapra...dziadek nazywał się, chwila... - zerknął dyskretnie na jakiś pergamin. Nie uszło to mej uwadze - Isaac Newton. On był cholernie mądry i no, przepowiadał przyszłość. I zwidnęło mu się, że właśnie ty, będziesz czarodziejką. Przecież ty jesteś Jessica Newton, tak?
- Tak, to ja. Chwileczkę. Isaac Newton był moim przodkiem?! - niemal to wykrzyknęłam.
- No jasne, przecież po nim masz wielką wiedzę i no... magię w sobie. Urodziłaś się w mugolskiej rodzinie...
- Przepraszam, jakiej?
- No, mugol to osoba nieuzdolniona magicznie. Ja zajmuję się tym, by właśnie do takich osób przybywać i ich informować o tym. Jaki dziś dzień, bo zapomniałem, cholibka.
- Dziś jest piątek, trzydziesty sierpnia - mieliśmy za karę skrócone wakacje. Nie dziwię się, w końcu ktoś próbował podpalić szkołę. Sama bym to chętnie zrobiła, ale wolałam nie mieć kłopotów. Sprawcy nie znaleziono, więc zostały wyciągnięte konsekwencje.
- Ano tak. Pakuj się, musimy się spieszyć. Już po rozpoczęciu roku szkolnego.
- Przepraszam, Hagridzie, ale o czym ty mówisz? Jakiej szkole? Zostałam zawieszona na tydzień przecież -  nie rozumiałam o co mu chodziło.
- W mugolskiej szkole. Istnieje taka cholernie dobra szkoła magii. Hogwart się zwie. Zostałaś do niej zapisana. Jeśli nie chcesz nie musisz tam się uczyć, ale byłoby lepij, gdybyś się uczyła panować nad magią.
- Panować nad magią? - Po raz pierwszy poczułam, że śniłam. Przynajmniej tak pomyślałam. A rodzice o tym wiedzieli? Postanowiłam o to zapytać Hagrida.
- A moi rodzice o tym wiedzą?
- Wyrazili nawet zgodę, cholibka. To jak? Wybywamy stąd? - puścił do mnie perskie oczko. A jeśli oszukiwał i był jednym z tych łachuder, co okradają domy czy gwałcą dzieci. Wolałam zadzwonić  do rodziców.
- Herbaty, kawy? Coś do przekąski? - zapytałam grzecznie w pretekście wyjścia z pomieszczenia.
- Herbatę poproszę.
- Dobrze. Ile słodzisz?
- Dwie łyżeczki proszę.
    Wyszłam. Szybko wystukałam numer telefonu i zadzwoniłam do mojej mamy. Zwariowałam. Co ja miałabym jej powiedzieć? Wolałam jednak zaryzykować.
- Halo! - rozległ się uprzejmy głos.
- Cześć mamo. Czy wiesz, kto jest u nas w domu? - wypaliłam.
- Tak. Rubeus Hagrid. Naprawdę miły człowiek - człowiek-mutant, pomyślałam.
- Och, to dobrze. Papa.
    Rozłączyłam się. Odetchnęłam z ulgą. Ufałam mojej rodzicielce. Miałam pewność, że Hagrida dobrze sprawdziła. Inaczej nie pozwoliłaby mu pozostać w domu na więcej niż trzy minuty. Zaparzyłam napój i z nim poszłam do pokoju gościnnego.
- Proszę. Mam pytanie.
- Wal - uśmiechnął się do mnie znad krzaczastej brody. Wyglądał nawet sympatycznie.
- Muszę pakować wszystko?
- To, co najpotrzebniejsze. Aa, zapomniałbym. Masz skrytkę Gringotta.
- Słucham?
- Ten Isaac Newton miał sporą sumę kasy i wiesz, jak zmarł przepisał to na ciebie.
    Ucieszyłam się, że nie musiałam prosić rodziców o pożyczkę pieniędzy. Byłam ciekawa jak dużą sumę odziedziczyłam. Bałam się jedynie szkoły, a dokładniej magii. Poszłam do pokoju i zaczęłam się pakować. Umieściłam wszystkie swoje ubrania. Nie miałam pojęcia co zabrać. Wzięłam zeszyty i inne akcesoria naukowe. Wszystkie te menele zajęły mi dwie duże torby.
   Hagrid uniósł brwi kiedy przytaszczyłam mój bagaż. Potem cicho  zachichotał.
- Bierzesz ze sobą cały dom?
- Nie, wzięłam zeszyty i inne rzeczy.
- Zostaw je. Nie będą potrzebne. Akcesoria kupisz na ulicy Pokątnej.
- Na jakiej ulicy?
- Pokątnej. Znajduje się niedaleko. W Londynie.
- Nigdy nie słyszałam o takiej ulicy. Nie byłam na niej.
- Trzeba umić szukać - znów puścił mi perskie oko. Naprawdę zaczęło mnie to irytować. Doszłam do wniosku, że byłam nadwrażliwa.
- Dobrze. Chodźmy tam.

czwartek, 11 października 2012

Szkoła.

    Pewnego dnia jak zwykle szłam do szkoły w Londynie, która znajdowała się na Flower Drive. Zawsze się spóźniałam. Po prostu wychodziłam trochę późno z domu. Przez to miałam obniżoną ocenę z zachowania. Moją najlepszą przyjaciółką była Emily Crozen. Z nią siedziałam w ławce.
- Panno Newton. Znów się spóźniłaś! Kolejna uwaga w dzienniku - oznajmiła mi pani Spencer. Jak dla mnie nauczycielka za dużo histeryzowała. Przecież przyszłam tylko dziesięć minut później niż powinnam. Oczywiście musiałam jej coś odpowiedzieć. Inaczej pomyślałaby, że jej nie słucham, a wtedy zrobiłaby piekło w klasie. Co nawet często jej się zdarzało.
- Wiem. Przepraszam - bąknęłam i usiadłam obok Emily. Wyciągnęłam podręczniki od matematyki i naskrobałam temat. Spencer zaczęła wykład o liczbach, a ja zatonęłam w otchłani.
    Miałam głupi sen. Naprawdę głupi. Czułam, że spadam i jakaś osoba podaje mi rękę, a ja frunęłam delikatnie i wszelkie odgłosy odbijały się ode mnie jak groch od ściany. Może ciało astralne wreszcie opuściło moje wnętrze?
- Jess! Obudź się, szybko! - szeptała gorączkowo Emily. Zbudziła mnie. Byłam wściekła. W tak napiętej chwili przerwała ciąg mojego snu. Usiadłam prosto na krześle. Cała klasa się na mnie gapiła. Zirytowało to mnie. Zauważyłam, że wszyscy umilkli. Pani Spencer też. Już wiedziałam, że wpadłam.
- NEWTON! WSTAŃ!
    Wstałam jakby to tak od niechcenia. Tylko trochę się denerwowałam, ale w końcu pomyślałam, że nie mam czego się bać.
- Słucham, proszę pani.
- Spóźniasz się na lekcje, nie słuchasz na lekcjach i na dodatek zasypiasz. Czy możesz mi powiedzieć, czy ty z takim zachowaniem chcesz zdać do następnej klasy?! - twarz Spencer tak się zazieleniła, że jeszcze chwila, a wybuchnęłabym śmiechem. Ściskając zęby opanowałam się.
- Tak, proszę pani - nie żałowałam tych słów, pomimo, że musiałam za to słono zapłacić. Może nie byłam umysłem ścisłym, ale nie łapałam najgorszych ocen. Uważałam, że to przez menopauzę. Nie śmiałam jej tego mówić.
- Z takim zachowaniem, droga panno, nie przejdziesz do następnej klasy! Już o to zadbam. Chodź tutaj.
   Posłusznie wstałam z ławki i podeszłam do biurka. Nie zdam. Też mi nowina. Dziwiło mnie jedynie jak mogę nie zdać skoro jestem jedną z najlepszych uczniów z klasy. Miałam jedenaście lat i jak na ten wiek naprawdę dużo wiedziałam. Czasem nawet zadziwiałam samych nauczycieli. Nie lubiłam określenia "kujon", ale nie mogłam zaprzeczyć, nim byłam.
- Jeszcze raz tak się zachowasz, a obiecuję ci, że już nie pojawisz się na moich lekcjach. Nigdy nie spotkałam takiego ucznia. Jesteś niepunktualna, a zarazem roztrzepana. Nie toleruję tego.
     Ja? Roztrzepana? Wkurzyła mnie tym.
- Dobrze. Może tak będzie lepiej - powiedziałam, zanim ugryzłam się w język.
- Mówiłaś coś? Przepraszam bardzo, ale nie jesteś moją koleżanką, żeby tak się do mnie odzywać. Nie życzę sobie tego...
- Ale to nie jest koncert życzeń, proszę pani - już nie panowałam nad emocjami. Gadałam, co mi ślina naniosła. Skutki były katastrofalne.
- O nie. Proszę iść ze mną. Najpierw się spakuj. Idziemy do dyrektora.
    O Boże, dyrektor.  Naprawdę ta Spencer nisko upadła. Nie mogła sobie ze mną poradzić to szuka oparcia u dyra. Jakie to żałosne. Spakowałam się i wyszłam z klasy na nikogo się nie patrząc. Dobrze wiedziałam, że koledzy i koleżanki nie obejdą się bez plotek. Takie życie. Matematyczka wyszła za mną. Szłyśmy tak w milczeniu. Mnie to odpowiadało. Bałam się, że mogę zacząć tak pyskować, że wywalą mnie ze szkoły z prędkością światła, chociaż i tak nie miałam pewności, czy nie zostanę wyrzucona.
    Profesor Eva Spencer zapukała do sekretariatu. Po chwili jednym gestem kazała mi wejść. Zrobiłam to. Przeszłam sama odważnie przez główny przedsionek, na którym wisiały różne dyplomy, medale i puchary za osiągnięcia sportowe poszczególnych uczniów. Fakt, w tej budzie kładli duży nacisk na wychowanie fizycznie. Połowa uczniów miała naprawdę dobry talent, ale inni, cóż, szkoda słów.
   Nauczycielka od matematyki zawsze miała srogi wyraz twarzy. Na nosie wisiały jej wielkie okulary, które jej urody nie dodawały. Zresztą włosy zwykle spinała w mysiego kucyka. Z powodu tego, że była zbyt nerwowa straciła swoje piękne kasztanowe włosy. Pokazywała nam kiedyś swoje zdjęcie z młodości, nie wiem, po co i czy to miało coś wspólnego z przedmiotem, którego nauczała, ale jak już wiadomo,  za kwestionowanie jej sposobu prowadzenia lekcji można dostać naprawdę koszmarne konsekwencje.
Dyrektor był miłym i żartobliwym staruszkiem. Zastanawiałam się nieraz, czy nie powinien on mieć teraz emerytury. Często jak się uśmiechał to zapuszczał buraka. "Burak" to jego ksywka. Nigdy jej nie używałam. Powitał nas bardzo mile.
- Witam panią Spencer i jak się nie mylę pannę Narson, tak?
- Newton - grzecznie poprawiłam.
- Z jakiej to okazji mam zaszczyt was gościć? - nie usłyszał mnie. Albo ja za cicho powiedziałam albo naprawdę miał napady głuchoty. Nadal na jego twarzy gościł uśmiech... i czerwień.
- Panna Newton zachowała się wbrew regulaminowi.
- Może niech sama nam opowie? Mam nadzieję, że to będzie interesujące, dawno nikt mi nie opowiadał czegoś ciekawego - powiedział z uśmiechem.
    Zamurowało mnie. Spencer chyba też, bo widziałam jak jej oczy zrobiły się takie wielkie ze zdumienia. I z wściekłości. Zaczęłam opowiadać.
- Spóźniłam się na lekcję matmy i dostałam... znaczy się pani Spencer zwróciła mi uwagę. Usiadłam obok Emily i zasnęłam. No i pani Spencer się zdenerwowała i zaczęła na mnie zwymyślać i ja no... - nie wiedziałam jak to określić, według mnie pyskowaniem to nie było - wyraziłam swoje zdanie, co również wkurzyło... przepraszam, rozwścieczyło nauczycielkę.
    Użyłam słowa "rozwścieczyło". Miałam ochotę śmiać się do łez, ale jednocześnie zirytowało mnie to, że musiałam to wszystko opowiadać obok tej Spencer. Potem nadeszła kolej na jej wersję. Powiedziała wszystko ze szczegółami. Jeszcze śmiała stwierdzić, że pyskowałam. Nigdy się nie przyznawałam do tego, że znam takie słowo. Pan Doris, tak się nazywał dyrektor nie uśmiechał się, ale też nie wyglądał na wściekłego.
- Uważam, że panna Newton powinna zostać zawieszona w prawach ucznia przez tydzień.
    Moje ciało odrętwiało. Bezgłośnie powtórzyłam słowo "zawieszona". Wspaniale dzień się zapowiadał. A jeszcze lepiej rozmowa z rodzicami.
    Wyszłam ze szkoły bez pożegnania. Nigdy nie płakałam. Nie byłam na tyle zdolna, by wytworzyć łzy. Wtedy też nie popłynęła ani kropla. Czułam się po prostu dziwnie, nierealnie. Jedynie bałam się reakcji moich rodziców. Byli zamożnymi ludźmi, a zarazem miłymi, serdecznymi i inne mogłabym wymieniać pozytywne cechy, ale łatwo się denerwowali. A jakby przeze mnie zawału dostali? Przemknęła mi taka myśl. Pogoda dopisywała. Słońce wysoko świeciło i ogrzewało mi ciało. I tak bym się nie opaliła, ale lubiłam się wygrzewać w takie ciepłe dni. Blada cera by mi na to nie pozwoliła. Wiatr bawił się moimi długimi, orzechowymi włosami. Także za tym przepadałam. W końcu wróciłam do domu.
    Otworzyłam drzwi i zobaczyłam gościa. Dziwnego gościa. Spotkałam się z mutantem. Pomyślałam.
Mężczyzna był bardzo wysoki i szeroki. Jego dłoń przypominała mi rozmiary powierzchni taboretu. Włosy miał czarne i czarną brodę. Wyglądał jak jakiś niechlujny olbrzym.
- Dzień dobry - mruknęłam niepewnie.
- Cholibka, czołem. Jestem Rubeus Hagrid. Mów mi Hagrid - przedstawił mi się człowiek-mutant.
- Dobrze, a jaki jest powód twojej wizyty? I gdzie są moi rodzice? - zlękłam się, że ich pożarł. Naprawdę tak pomyślałam. Mało prawdobodobne, a jednak.
- No właśnie przyszłem ci coś powiedzieć. O rodziców się nie martw, nie bój żaby.
- Co chcesz mi, Hagridzie powiedzieć? Spieszę się. Umówiłam się z koleżanką - łgałam jak najęta. Nie miałam planów na ten dzień.
- Jesteś czarownicą?
    A to ci dopiero. Pierwszy kwietnia już dawno minął.
- Słucham? - uznałam to za żałosny żart.
- Jesteś czarownicą. Jestem nauczycielem Czarodziejstwa i Magii Hogwart. Cholibka, mam tu list od dyrektora. Jest nim McGonagall, równa kobita, choć trochę wymagająca.
- Skąd te twierdzenie? - zapytałam, ale chwilę później zrozumiałam, że nie było to grzeczne z mojej strony.. Hagrid się tym nie przejął.
- A czułaś, że coś się dzieje wbrew naturze? Coś dziwnego?
- Noo... - zagłębiłam się we wspomnieniach. Marzyłam kiedyś o takiej grzywce ładnie układającej się na bok. Następnego dnia miałam taką samą, o której śniłam po nocach. Innym razem rozumiałam język nocnych ptaków. Było to dla mnie dziwne. Może naprawdę...
   Uśmiechnęłam się do Hagrida. Odwzajemnił uśmiech. Uwierzyłam mu.

Notka organizacyjna - "Świat magii oczami nastolatki"

   Witajcie! Jak na początku zawsze wypada napisać parę linijek o blogu i o sobie. Nie podam Wam swojego imienia, bo to niepotrzebne, wieku także nie podam. Wystarczy, że poznacie mnie bądź znacie jako Solaris. ;) Ten blog będzie miał na celu opisywanie przygód, przeżyć nastolatki. Będzie to blog o nowym pokoleniu po Harrym Potterze. Oczywiście będę 'używała' wielu postaci, więc zarówno będziecie mieli do czynienia z czarodziejami jak zarówno z wampirami, wilkołakami itp. Jeśli ktoś byłby zainteresowany moim wcześniejszym blogiem to zapraszam -> www.harry-potter-swiat-fantazji.blogspot.com. W tytule tej notki został zawarty tytuł bloga, który również widnieje na fotce nagłówkowej, tyle, że w wersji angielskiej. Mogę Wam zdradzić jedno - Jessica Newton będzie głównym bohaterem tego bloga. Zazwyczaj notki w tamtym blogu pojawiały się co najmniej raz na tydzień, więc myślę, że nie zmienię tej tradycji. 

Wybaczcie mi za odmianę czasownika być ; D